CZĘŚĆ 1: ZDJĘCIE DO ZDJĘCIA, SKÓRA DO SKÓRY
Bliski. Bliższy. Najbliższy. Jak czuły dotyk na nagą, ciepłą skórę. Taki jest dla mnie reportaż porodowy.
Fotografowałam ludzi w różnych miejscach, konfiguracjach i sytuacjach, ale to właśnie poród i bycie jego Czułą Obserwatorką dało mi doświadczenie najmocniejszego przepływu. Nasycony autentycznymi gestami, żywą mimiką, prawdziwym szczęściem, bólem i życiodajnym oddechem onieśmielił mnie, zachwycił i uzdrowił – równocześnie. Bo poród wychodzi z głębi kobiety i rozszerza się – krąg po kręgu, na wszystkich którzy są wokół – partnerów, rodzinę, ciała, emocje, miejsce. Pozwala nam, a więc mnie także, doświadczyć przemiany. Wchodzę do mieszkania i ląduję pośrodku prawdy, której nie zmieniam, nie retuszuję. Nie śmiem łagodzić siły jej oddziaływania. Wiem, dlaczego tu jestem. Czuję wdzięczność i odwagę, aby widzieć wszystko.
Od tego chcę zacząć historię o narodzinach Miki, Magdy i Michała. Chcę opowiedzieć ją po kawałku, klatka po klatce, tak jak czuję. Chcę napisać o moim doświadczeniu fotografowania, które intuicyjnie nazywam: skóra do skóry. W nim prawda jest naga (dosłownie). Rodzi się nowe życie. Patrzę na nie. Czuję je. Chwytam bliskość. Nikt nie pozuje. Wszystko jest takie, jakie być powinno.
CZĘŚĆ 2: MAM SKÓRĘ CZUŁEJ OBSERWATORKI
Reportaż porodowy marzył mi się, głęboko i gorąco, odkąd urodziłam drugie dziecko. Wołał mnie ciekawością, moimi własnymi porodowymi migawkami i potrzebą dotknięcia tej rzeczywistości raz jeszcze, od zupełnie innej strony.
Zapragnęłam wejść w skórę Czułej Obserwatorki. Poczułam gotowość, aby zadbać o zapis organicznych, porodowych wydarzeń, emocji i spontanicznych interakcji, zaczynając od zobaczenia ludzi, którzy wspierają Kobietę rodzącą po przeciskanie się główki i wielki finał. Odkryłam w sobie potrzebę – zarówno twórczo, jak i osobiście – przekroczenia doświadczenia bycia tą, która rodzi, aby stać się tą, która widzi poród. Zapragnęłam patrzeć. Zapragnęłam zobaczyć to, czego wcześniej nie mogłam dostrzec. Zapragnęłam objąć Kobietę w momencie jej otwarcia. Zapragnęłam to jasno przekazać.
Rozglądałam się wśród moich koleżanek-przyszłych mam. Byłam umówiona na mój pierwszy, wyczekany reportaż, ale ostatecznie padłam pokonana przez chorobę i ogromny zaszczyt bycia skóra do skóry – za aparatem – przekazałam mojej przyjaciółce z Kolektywu od A do Z, Agnieszce Mocarskiej.
Fotograficzne porodowe marzenie było jednak we mnie żywe, i tak, niedługo potem, na mazurskim wyjeździe dla mam i córek, poznałam Magdę.
Była w piątym miesiącu ciąży. Zaczęłyśmy rozmawiać, a w trakcie naszego pobytu przyszło naturalne flow. Widziałam z jakim ciepłem nawiązuje relację ze swoją córką. Słyszałam czułość w jej głosie, kiedy mówiła o synku i mężu. Któregoś dnia poczułam, że chcę opowiedzieć jej o moim marzeniu zrobienia reportażu porodowego. Magda słuchała mnie uważnie.
Czy kogoś zdziwi, kiedy napiszę, że kilka tygodni później, już po powrocie, odebrałam od niej wiadomość z pytaniem: „Zuzia, czy chciałabyś zrobić reportaż z mojego porodu?”.
CZĘŚĆ 3: DRESZCZE NA SKÓRZE
W trakcie mojej rozmowy z Magdą dowiedziałam się, że planuje poród domowy. Razem z mężem przygotowywali się do niego, uczestnicząc w kursie Błękitny Poród Beaty Jedlińskiej-Meingeur. Uśmiechnęłam się, bo siedem lat wcześniej, kiedy byłam w pierwszej ciąży, Beata robiła pierwszą edycję warsztatów z hipnoporodu w… Moim mieszkaniu w Krakowie!
Na dwa tygodnie przed porodem Miki, mieliśmy już wdrożoną domową strategię, która polegała na całkowitym uziemieniu. Zero delegacji. Zero urlopu. Zero wakacji. Zero wyjazdów dłuższych niż godzina drogi z Warszawy. Tymczasem ja miałam na podorędziu swoją porodową walizkę, w której tym razem nie znalazły się pampersy rozmiar 1 i dziecięce ubranka, ale przygotowane baterie do aparatu, wygodny strój i kilka energetycznych batoników. Wiedziałam, że muszę mieć stale naładowany telefon na wypadek, gdyby właśnie się zaczęło.
I w końcu, właśnie się zaczęło.
Była 23:00 i akurat miałam się kłaść, kiedy w słuchawce odezwał się spokojny głos Michała: „Hej, zapraszamy do nas. Magda ma regularne skurcze. Położne już jadą. Zaczynamy ceremonię”. Poczułam dreszcze na skórze. Słowo „ceremonia” idealnie opisywało wydarzenie, do którego miałam zaszczyt zaraz dołączyć. Wrzuciłam do torby mój aparat i ruszyłam na spotkanie z Nowym.
CZĘŚĆ 4: DOTKNĘŁAM NARODZIN
Kiedy weszłam do mieszkania, akcja porodowa była już rozkręcona. Wzięłam głęboki wdech. Właśnie zrozumiałam, że pierwszy raz będę Czułą Obserwatorką i… Poczułam radość. Salon migotał światłem zapalonych świec. W powietrzu rozpływały się olejki. Zapoznałam się z położnymi. Wymieniliśmy razem kilka słów. Wyciągnęłam aparat i zrobiłam parę ujęć.
Wszystko działo się szybko i płynnie. Nagle Magda postanowiła przenieść się do wanny. Po około czterdziestu minutach na świat przyszła Mika. Położne dobiegły i przejęły ją dosłownie w ostatniej chwili.
Pamiętam chwile, ułamki obrazów. Widzę delikatne światło świecy. Czuję odprężający zapach olejków. Wpatruję się w piękno Magdy. Śledzę uważność Michała. Zachwycam się małą nowo narodzoną istotą. Jestem z ich stada, wspieram, podaję potrzebne przedmioty. Dotykam narodzin.
Nie mam wątpliwości, że również dla mnie to spotkanie było transformujące. Nie stałam obok. Nie odcięłam się obiektywem aparatu. Wiem, że w jakimś stopniu poród Miki mnie uleczył. Zobaczyłam brakujący puzzel mojej własnej układanki.
Widziałam narodziny w szacunku. W bliskości z partnerem i położnymi. Z dziećmi śpiącymi za ścianą. W swoim mieszkaniu. W ciszy, w spokoju, w skupieniu. Z ciastem pomidorowym i herbatą. Czułam, że jestem blisko i że chcę dać tej cudownej rodzinie bliskość – zdjęciami. Moje marzenie stało się rzeczywistością – dzięki nim mogłam doświadczyć tego, co czekało we mnie od dawna, a mianowicie: gotowość bycia Czułą Obserwatorką, Świadkinią narodzin.
Nazywam się Zu Jach i moją misją jest fotografowanie życia, w jego esencji. Bez masek, bez udawania, bez potrzeby spełniania jakichkolwiek oczekiwań. Tylko to mnie interesuje. Jeśli masz podobnie – jestem.